Witam wszystkie moje futrzaki czytające ten jakże długo wyczekiwany wpis! Ostatni prawdziwy post był jakoś... Dwa lata temu. Mam sporo do nadrobienia!
Zacznijmy od tego, że oficjalnie mam licencjat z grafiki komputerowej! Swoją pracę pod tytułem Seria plakatów dotyczących potrzeb osób transpłciowych obroniłam w kwietniu poprzedniego roku, tym samym zakańczając w moim życiu rozdział studenta debila. Chociaż przyznam, że trochę tęsknię za uczęszczaniem na wykłady.
Jeśli miałabym podzielić się jedną radą z każdym studentem, to poleciłabym jak najszybciej zabrać się za pracę nad dyplomem. Nie żartuję gdy mówię, że aby wykonać swój projekt oraz opisać go potrzebowałam mocnego wsparcia ze strony alkoholu, kofeiny i nikotyny. Ale hej, moja praca pisemna została oceniona jako nadająca się do wykorzystania przez innych jako źródło w kolejnych pracach. Jest to całkiem spory komplement! Szkoda, że absolutnie nikt nie ma wglądu do prac dyplomowych poza wykładowcami.
Zapewne podzieliłbym się tutaj swoją pracą, jednak zbyt mocno szanuję swoje prawo do prywatności i nie chciałbym udostępniać swoich danych, takich jak nazwisko czy nazwa ukończonej politechniki. Dlatego możecie sobie wyobrazić cztery rolki jak na Instagrama, każda przedstawiająca inną (w domyśle) osobę transpłciową, każda zmieniająca w sobie inną część wyglądu, taką jak fryzura, ubiór czy tatuaże, każda podpisana Nikomu nie robię krzywdy z kontynuacją nawiązującą do jednego z elementów tranzycji, albo po prostu będąc sobą.
Wybór tematu dyplomu był dość przypadkowy - po roku spędzonym na studiowaniu za granicą oraz semestrze praktyk nie miałem już pojęcia, czego my się właściwie uczyliśmy na tych studiach. Jedyne co wiedziałem na pewno to to, że chcę zrobić coś wykorzystującego animację. Przyjąłem od promotorki propozycję zrobienia plakatów społecznych, a decyzja komu zostaną one poświęcone była z samolubnych pobudek. Co na pewno bardzo mi pomogło w samym szukaniu materiałów źródłowych oraz ułatwiło samo podejście do tematu, bo nie da się ukryć, wiedzę o byciu transem mam dosyć sporą. Wręcz wyciągnięta z doświadczenia.
Oczywiście nieunikniony był coming out przed promotorką. Nie żebym jakoś szczególnie ukrywał to, że jestem trans, po prostu nie czuję potrzeby wychodzenia z tematem do ludzi, którzy nie są częścią mojego prywatnego życia (dlatego w pracy robię roleplay cis chłopa chyba, że ktoś mnie zapyta o szczegóły mojej płci). Najważniejsze jest, że dzięki temu dostałam opcję podpisania swojej pracy dyplomowej swoim wybranym imieniem. Co miało wpływ na przebieg samej obrony, bo już od samego początku prowadząca ją kobieta, która pierwszy raz widziała mnie na oczy, była potężnie zdezorientowana. Powiedzmy, że rozumiem dlaczego ostatecznie postanowiła mnie przedstawić używając mojego deadname'u. Najważniejsze i tak było to gdy przyszła kolej na część egzaminacyjną oraz zadawanie pytań odnośnie mojej pracy, a ona zaczęła uzewnętrzniać swój konflikt moralny. Nieudolnie próbowała zapytać, co jeśli ktoś jest katolikiem i posiada bliskich którzy są transpłciowi, jednak ich wiara nie pozwala im tego zaakceptować. A przynajmniej tak zinterpretowałam jej zagmatwaną wypowiedź. W tym momencie to komisja przejęła na siebie obronę mojego dyplomu. Dosłownie odwalali całą robotę za mnie. Nie pamiętam już za dużo z tego, co sam miałem do powiedzenia w tej kwestii. Na pewno moja odpowiedź zaczęła się od przyznania, że osobiście nie jestem osobą wierzącą, co u jednego z wykładowców wywołało ciche slay. Zwróciłem też uwagę na to, że w czasie rzeczywistym możemy zobaczyć przykład tego, jak te plakaty mogą oddziaływać na kogoś, kto obecnie nie jest pozytywnie nastawiony do osób transpłciowych. Nie mam pojęcia, jak wysokie było prawdopodobieństwo takiego przebiegu wydarzeń, ale do teraz mnie to śmieszy. Obrona na skale człowieka z main character disorder.
Po ukończeniu studiów nie pozostało mi nic innego, jak spróbować usamodzielnić się jako dorosła, podobno dojrzała osoba. Nie wiem, co bym ze sobą zrobiła, gdyby moja przyjaciółka Hania nie zaproponowała wspólnie zamieszkać. Dosłownie uratowała mnie tym pomysłem, gdyby nie ona to pewnie gniłbym dalej na wypizdowiu gdzie nie mam nikogo poza najbliższą rodziną. A teraz mieszkam z najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałam. Gdyby ktoś mi powiedział, że w przyszłości będę mieszkać z człowiekiem poznanym trzynaście lat temu przez DeviantArt'a, to bym w to nie uwierzył. A jednak jest to prawdziwe i absolutnie nie żałuję tej decyzji. Nawet jeśli muszę sobie radzić z takimi problemami jak zarobienie na mieszkanie i wyżywienie oraz nawiązywania znajomości w nowym miejscu. Cieszę się, że mogę liczyć na jej wsparcie i bardzo doceniam to, ile możemy spędzić wspólnie czasu, prowadząc mniej lub bardziej poważne dyskusje, oglądając wspólnie filmy, grając w Baldur's Gate 3 czy Disco Elysium, wypić razem piwko... Szkoda, że zaraz mnie zostawi i wyleci na pół roku na Okinawę. Ale zostanie ze mną Korek Kosza, nasz wielki, rudy syn. Jemu to muszę kiedyś poświęcić osobny wpis. Tak długi jak on jest duży.
Można by pomyśleć, że skoro mam już licencjat z grafiki komputerowej, to teraz mam pracę w swoim zawodzie i robię jakieś głupie ulotki reklamowe albo inne tego typu śmieci. Albo w najlepszym wypadku rzeczywiście robię jakieś ciekawe projekty. Niestety prawda jest taka, że na chwilę obecną do niczego mi się ten dyplom nie przydał. Nie wiem, ile z tym wspólnego ma nagłe rozwinięcie się generatorów AI, ale gdyby mi ktoś powiedział, że nałoży się to na koniec moich studiów, to poważnie zastanowiłbym się nad wyborem innego kierunku.
Swoją przygodę z zatrudnieniem rozpoczęłam w pierogarni i to nie byle jakiej, bo jest to jedna z najbardziej popularnych restauracji w mieście! Praca fizyczna za minimalną krajową ze zmianami, które potrafiły trwać dziesięć godzin, ale byłam w stanie nawet odkładać jakieś oszczędności. Może pracowałbym tam dalej gdyby nie to, że od wałkowania godzinami ciasta doprowadziłem do utrzymującego się przez kilka miesięcy bólu w nadgarstkach oraz pojawienia się opuchlizny, która nie ma najmniejszej ochoty zniknąć. Po wczorajszym badaniu USG wiem już, że stan nie jest aż tak poważny jak mogłoby się wydawać, co zapewne jest związane bardziej z tym, że od pięciu miesięcy staram się oszczędzać nadgarstki dzięki czemu mogły trochę wyzdrowieć. Myślę, że gdybym dalej kurczowo trzymałbym się tej pracy, to na serio skończyłbym z poważnym uszczerbkiem na zdrowiu.
Od niecałego miesiąca znowu pracuję w gastronomii, tym razem w fast foodzie. Z polecenia wcześniej wymienionej przyjaciółki. I muszę przyznać, że czuję się w tej pracy znacznie lepiej, niż w poprzedniej, gdzie nawet po czterech miesiącach pracy ciągle odnosiłem wrażenie, że zawsze będę tym gorszym pracownikiem. Nie żeby mi zależało na byciu jakoś wyjątkowo zajebistym w swojej pracy, ale przykre było wciąż słyszeć jak inni narzekają, że ciągle wykonuję swoje obowiązki za wolno, niedokładnie, ale jak to nie jestem w stanie dokładnie pokierować innych, jakie pierogi mają lepić? A teraz często słyszę, że bardzo dobrze sobie radzę już na samym początku i że dawno nie mieli tak ogarniętego pracownika. Aż ciężko mi jest uwierzyć, że ci ludzie są ze mną szczerzy. Ale żeby nie było zbyt kolorowo, pracuję tylko na ćwierć etatu. Jest możliwość dorabiania sobie robiąc nadgodziny, ale nie jest to pewna opcja. Oczywiście łapię się każdych dodatkowych zmian jakie wpadną. Mimo to dalej ciąży nade mną obawa, że nie będę w stanie całkowicie się z tego utrzymać. Ja nawet nie jestem typem człowieka który czerpie przyjemność z wydawania pieniędzy, więc jeśli mam na czymś zaoszczędzić, to pewnie na jedzeniu.
Dodatkowo mam otwarte zamówienia na rysunki, na chwilę obecną mam otwarty jeden rodzaj zamówień, cena startowa 70$ (mogę też przyjąć 270 zł przelewem), wszystkie informacje tutaj. Nie pamiętam już, czy w poprzednim poście wspominałem o tych zamówieniach czy nie, ale nie zaszkodzi wrzucić ponownie linka.
Jeśli moja obecna sytuacja mnie zradykalizuje, to na pewno napiszę kiedyś na ten temat posta. Cieszę się, że w końcu zebrałam się w sobie, żeby to wszystko spisać. Mam nadzieję, że uda mi się ponownie wyrobić nawyk udostępniania swoich myśli poprzez tego bloga. Nie mam pojęcia, ile osób rzeczywiście go czyta. Myślę, że to nie ma większego znaczenia, najważniejsze, że mam zdrowy sposób uzewnętrznianie się, przy którym równocześnie mogę ćwiczyć wysławianie się tak, żeby inni to rozumieli. Ten blog funkcjonuje również jako swego rodzaju publiczny pamiętnik oraz dowód na to, że kiedyś istniał ktoś taki jak Timo Długiewłosy. Może nie będzie to nigdy jakieś szczególnie ważne źródło historyczne, ale zawsze jest to zapis wydarzeń, myśli i przeżyć z perspektywy pewnej osoby.
Tak więc trzymajcie się wszyscy, życzę wam jak najmniejszej ilości komplikacji w życiu. Do usłyszenia w następnym wpisie!
P.S. Nie mam pojęcia dlaczego na moim blogu wciąż pokazuje się odtwarzacz muzyki, chociaż został on całkowicie usunięty z kodu HTML bloga. Nie byłby to jakiś problem, gdyby nie psuł on paska na górze strony, który między innymi pozwalał się zalogować na Blogspota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz